Hyung-ki Joo to człowiek wszechstronnie utalentowany: koneser tradycji i odkrywca nowych ścieżek, szef kuchni i smakosz, ambasador muzyki, inspirator i entuzjastyczny projektant szczęścia. Rozmawiam z nim o Hyung-ki Joo człowieku, pianiście, kompozytorze i nonkonformiście, muzycznym humorystce, nauczycielu i nieustannym uczniu z tytułem doktora honoris causa...
Przeczytaj pierwszą część naszego imponującego wywiadu tutaj!
Pianista, kompozytor, nonkonformista: Hyung-ki Joo
Panie Joo, wierzy pan w zbiegi okoliczności?
Wow... właściwie nie.
Dlaczego nie?
Myślę, że wiem, co większość ludzi rozumie przez „przypadek”. I moim zdaniem dla wielu ludzi zależy to również od ich przekonań. Jestem prawie pewny, że wszyscy mieliśmy doświadczenie myślenia o przyjacielu, którego nie widzieliśmy od pięciu lat, a sekundę później ta osoba dzwoni. Wtedy zazwyczaj mówimy: „O mój Boże, co za zbieg okoliczności”. Ale jeśli spojrzysz na świat z innej perspektywy, nie postrzegasz tego jako zbieg okoliczności. Postrzegasz to jako „sposób, w jaki rzeczy się mają”. [śmiech]
Wiem, że dla wielu ludzi brzmi to jak szaleństwo, ale ludzie mają potrzebę racjonalizowania rzeczy. Muszą albo mieć system wierzeń religijnych, albo nazywać to „szczęściem” lub „zbiegiem okoliczności”. Ale im jestem starszy i im więcej widzę tych „zbiegów okoliczności”, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że to nie są zbiegi okoliczności. W rzeczywistości są one przez kogoś zaplanowane.
Oczywiście, gdy wiele osób to przeczyta, pomyślą: „Okay, ten facet jest szalony”. Ale ja wierzę, że dzieje się tak dlatego, że albo chciałeś tego zbiegu okoliczności, albo wszechświat go dla ciebie wyczarował, ale to ty go ukształtowałeś. Chciałeś tego. Przyciągnąłeś go. Marzyłeś o tym. Twoja podświadomość tego pragnęła. To manifestacja. Łatwiej jest powiedzieć: „Och, to tylko zupełny przypadek”.
Wierzę, że powinieneś spotkać ludzi, których powinieneś spotkać i powinieneś przegapić autobusy, które powinieneś przegapić.
Ale jeśli możesz w jakiś sposób kształtować własne szczęście i własną ścieżkę - dlaczego zdarzają się rzeczy, których nigdy bym sobie nie życzył?
Myślę, że czasami najlepsze rzeczy, które ci się przytrafiają, to te, których najbardziej nie chciałeś. A kiedy tak się dzieje, wydaje się, że świat się wali.
„Wierzę, że powinieneś spotkać ludzi, których powinieneś spotkać i powinieneś przegapić autobusy, które powinieneś przegapić."
Przez wiele dni, tygodni, miesięcy - a może nawet lat - planowałeś to, pracowałeś na to i chciałeś, aby wszystko poszło w określony sposób. A potem, ni stąd ni zowąd, dzieje się coś nieoczekiwanego. Zaczynają się dziać różne szalone, straszne rzeczy. W takim momencie naprawdę trudno jest zachować pozytywne nastawienie i powiedzieć: „To wspaniała rzecz, która dzieje się w moim życiu. To otworzy nowe drzwi. Myśl pozytywnie!"
Czy jest może jakiś przykład z własnego życia, w którym takie szalone rzeczy wydarzyły się bez przemyślenia i dosłownie wyciągnęły dywan spod twoich stóp - i które dopiero później okazały się ważnym „przełącznikiem”?
Jednym z przykładów z mojego życia jest to, że straciłem matkę w wieku 19 lat. Oczywiście nie trzeba dodawać, że chciałbym, aby nadal żyła. Od tamtej pory tęsknię za nią każdego dnia. Z drugiej strony wierzę, że jej śmierć otworzyła przede mną zupełnie inną ścieżkę - ścieżkę, która w przeciwnym razie mogłaby nie istnieć, a przynajmniej nie w ten sam sposób. Możliwe, że nadal by do tego doszło, ale podróż byłaby znacznie dłuższa.
Nie wdając się w zbyt wiele szczegółów, szczerze myślę, że jej odejście pozwoliło mi zwolnić, zakochać się i poznać ludzi, którzy stali się jednymi z najważniejszych przyjaźni w moim życiu - a także jednymi z najważniejszych relacji biznesowych i twórczych.
Po śmierci matki przyjechałem do Wiednia na dwa lata. Te dwa lata były jednymi z najciemniejszych w moim życiu, ale były też jednymi z najlepszych. Wypełniło je tak wiele, w czasie gdy nie miałem poczucia kierunku, poczucia grawitacji. Musiałem nauczyć się, co to znaczy stracić matkę. W wieku 19 lat czujesz się jak w pociągu z napędem odrzutowym, wierząc, że jesteś przeznaczony do podążania określoną ścieżką - ukończenia konserwatorium, wygrania dużego konkursu pianistycznego i tak dalej.
Czego nauczyłeś się z tego egzystencjalnego doświadczenia?
To jak uderzenie meteoru w ziemię. Ale wtedy trzeba się dostosować. Trzeba iść dalej. A śmierć i tak jest częścią życia. Ale nie jesteśmy na nią przygotowani. Cykl życia trwa od narodzin do śmierci, ale kultura zachodnia patrzy na śmierć z góry. Nie rozmawiamy o niej. Nie uczymy o niej. To temat tabu.
Ale to właśnie fakt, że jesteśmy śmiertelni, czyni życie tak wyjątkowym i niezwykłym. Jestem przekonany, że gdybyśmy wiedzieli, że zostało nam 400 lat życia - lub gdybyśmy wiedzieli, że nigdy nie umrzemy - życie straciłoby swoją istotę. Nie sądzę, że byłoby to zabawne. Idziesz do kasyna i masz nadzieję, że wygrasz, ale jeśli wiesz, że wygrasz, to po co? To w pewnym sensie mija się z celem. Dreszczyk życia, magia życia, piękno życia polega na tym, że ma ono określony koniec.
"Dreszczyk życia, magia życia, piękno życia polega na tym, że ma ono określony koniec."
Trzech nonkonformistów przy pracy. Od lewej: Stefan Knüpfer, Op. 615313 i Hyung-ki Joo podczas wspólnych warsztatów.
Jak śmierć łączy się z muzyką? Innymi słowy: czy muzyka może być narzędziem do mówienia o śmierci i znaczeniu końca, śmiertelności całego organicznego życia? Kiedy mówiłeś o śmierci jako wielkim tabu, od razu poczułem, że muzyka najbardziej mnie porusza, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, jak jest krucha. Kiedy mogę poczuć bezpośredni związek i podobieństwo między muzyką a życiem, wtedy zdaję sobie sprawę, jak kruche są myśli kompozytora, jak delikatne jest wyczucie czasu, a także idealna relacja tempa, rytmu, głośności i dźwięku. Zawsze można się pośliznąć i rozczarować. Wszystko jest bardzo kruche i nie ma drugiej szansy na idealny moment...
...I tak samo jest w życiu...
Czy możemy zatem powiedzieć, że muzyka zdarza się tylko raz, w teraźniejszości, a wszystko, co dzieje się później, jest być może poza zasięgiem wzroku i poza kontrolą? Nie da się „skopiować” gry z ostatniego koncertu, robiąc idealnie to samo następnym razem, mam rację?
Myślę, że ludzie próbują to robić. Próbują sklonować i odtworzyć wczorajszy koncert lub sesje ćwiczeniowe sprzed kilku dni. Powiedziałbym, że ogólny system edukacji muzycznej jest zbyt zorientowany na cele i wyniki, a te cele muszą zostać poważnie przeanalizowane, odświeżone i zrewitalizowane.
Ludzie, którzy myślą o uczynieniu z muzyki swojej pracy lub zawodu, często wychodzą z konserwatorium nieprzygotowani do radzenia sobie z życiem muzyka. Mogą być w stanie zagrać kaprys Paganiniego perfekcyjnie - absolutnie bezbłędnie i niesamowicie szybko o drugiej nad ranem. Ale to nie znaczy, że są przygotowani do życia.
...i po co?
Tak, i po co!
Wolałbym spać! [śmiech] Naprawdę! Chodzi mi o to, jaki jest tego cel, jaki jest tego sens?
Myślę, że jednym z głównych problemów jest to, że muzycy nie są uczeni - lub nie mają szansy - doświadczyć prawdziwej mocy muzyki. Ludzie wierzą, że granie w Carnegie Hall lub nagranie albumu dla Deutsche Grammophon jest największym osiągnięciem lub ostatecznym celem. Ale w tych miejscach tak naprawdę nie doświadcza się prawdziwej mocy i wpływu muzyki.
Wierzę, że każdy muzyk, od najmłodszych lat, musi grać w domach opieki, szpitalach, dla niepełnosprawnych dzieci, więźniów, ludzi w opiece paliatywnej. To tam poczują prawdziwy wpływ tego, jak muzyka wpływa na ludzi i jak może zmienić czyjąś egzystencję.
Czy miałeś takie doświadczenie?
Grałem koncert dla szkoły dla niesłyszących dzieci, gdy miałem około jedenastu lat. Wtedy miałem bardzo małe doświadczenie koncertowe. Kiedy ktoś powiedział mi, że zagramy w szkole dla niesłyszących, pomyślałem: „Jaki to ma sens? Oni nie będą w stanie słyszeć”. Ale gdy tylko zacząłem grać, stało się coś nieoczekiwanego. Nagle połowa publiczności wbiegła na scenę. Jedno lub dwoje dzieci usiadło tuż obok mnie, niektóre zanurkowały pod fortepian, a inne wsadziły głowy do środka instrumentu. Niektóre tańczyły wokół sceny. Wiele dzieci wydawało z siebie dźwięki, takie jak nucenie. Byłem wtedy bardzo zdezorientowany.
Ale to wydarzenie okazało się jednym z najważniejszych momentów w mojej muzycznej podróży. Ponieważ po chwili zrozumiałem, co się stało - byłem świadkiem prawdziwej mocy muzyki. Wiem, że mówienie o „potędze muzyki” może brzmieć jak frazes, ale zrozumiesz, że to nie jest frazes tylko wtedy, gdy grałeś dla dzieci niesłyszących lub niedosłyszących, które nie mogą komunikować się w sposób, w jaki ty i ja komunikujemy się teraz. Grasz Bacha - czy cokolwiek innego - i nagle te dzieci ożywają!
Tańczyły, poruszały się, dotykały fortepianu, czuły wibracje. W ten sposób doświadczały muzyki. I właśnie wtedy naprawdę rozumiesz: Wow! W muzyce jest o wiele więcej niż tylko granie nut. Muzyka może faktycznie zmienić czyjąś molekularną istotę. Zmienia nastrój na następną godzinę, co wpływa na cały dzień, tydzień, a nawet może zainspirować całe życie.
"Wow! W muzyce jest o wiele więcej niż tylko granie nut. Muzyka może faktycznie zmienić czyjąś molekularną istotę."
„Muzyka może faktycznie zmienić molekularną naturę człowieka”. Hyung-ki Joo podczas warsztatów dla młodych muzyków.
Twoja historia o głuchoniemych dzieciach jest bardzo wzruszająca. Zawsze powtarzam, że świat jest dziś tak wytrącony z równowagi, ponieważ ludzie przestali słuchać - my, którzy słyszymy, powoli głuchniemy. Czy moc muzyki - jak w Twojej pięknej historii - może uzdrowić świat?
Kiedy radość z muzyki wejdzie w twoje DNA, już nigdy nie będziesz taki sam. Naprawdę chciałbym, aby każdy polityk w rządzie miał lekcje muzyki, gdy był dzieckiem. Ponieważ naprawdę wierzę, że byłaby mniejsza szansa na to, że staną się ignorantami i stracą kontakt z istotą życia, gdy już będą u władzy. Często myślałem, że gdyby żołnierze grali brazylijską Bossa Novę przed wyruszeniem do walki, nikt by nie poszedł! Nie mogę sobie wyobrazić, jak ktokolwiek mógłby się zmusić do zabijania się nawzajem po wysłuchaniu brazylijskiej samby.
"Naprawdę chciałbym, aby każdy polityk w rządzie miał lekcje muzyki, gdy był dzieckiem. Ponieważ naprawdę wierzę, że byłaby mniejsza szansa na to, że staną się ignorantami i stracą kontakt z istotą życia, gdy już będą u władzy."
Po tym, jak wyjaśniłeś, że nie wierzysz w zbiegi okoliczności, że można do pewnego stopnia stworzyć własne szczęście. - Czy powiedziałbyś, że to całkiem dobrze sprawdziło się w twoim życiu?
Szczęście i przypadek są braćmi - a nawet bliźniakami! Myślę, że byłoby niesprawiedliwe powiedzieć, że nie miałem szczęścia. Z drugiej strony wierzę, że sam tworzysz swoje szczęście. Pracujesz na swoje szczęście. Jest tak naprawdę tylko jedna rzecz, na którą możesz spojrzeć w życiu i zmierzyć, co zrobiłeś dobrze - i to jest to, czy w pełni wykorzystałeś szanse i karty, które ci rozdano. Co ciekawe, aktor Christoph Waltz został niedawno zapytany, jaki procent swojego sukcesu zawdzięcza szczęściu. Odpowiedział: „100% szczęścia!”.
Życie nigdy nie było dla mnie łatwą ścieżką - i nadal nie jest. Ale nie mogę narzekać. Ostatnie dwie dekady to spora dawka szczęścia - a także szczęścia, o które prosiłem, szczęścia, które zaprojektowałem. Zawsze wiedziałem, kiedy coś miało potencjał. I wiedziałem, kiedy warto zaryzykować wszystko. Wierzę, że kiedy jesteś gotowy zaryzykować wszystko i wkładasz w to pracę i zaangażowanie, coś musi wrócić. Nie sądzę, żebyś skończył z niczym.
„Spotykają się i znajdują sposób, aby pracować jako kolektyw. I za to należy ich docenić”. Hyung-ki Joo i Orchestre National des Jeunes du Luxembourg (ONJ)
Czy jest jakiś rodzaj szczęścia, którego się nie spodziewałeś lub nie zaprojektowałeś i które zostało ci praktycznie zesłane „z zewnątrz”?
Jak już powiedziałem, przytrafiło mi się wiele szczęśliwych rzeczy. YouTube z pewnością odegrał w tym dużą rolę. Wtedy nie mieliśmy pojęcia, czym jest YouTube. Ktoś zasugerował: „Dlaczego nie wrzucisz kilku klipów na YouTube?”. Tak więc w grudniu 2006 roku wrzuciliśmy dwa filmy, które w ciągu kilku tygodni stały się wirusowe. Potem opublikowaliśmy kilka kolejnych i nagle wszyscy zaczęli je udostępniać.
Znaleźliśmy się w bardzo dziwnej sytuacji. Przypadkowi ludzie, nie tylko muzycy, zaczęli nas rozpoznawać na lotniskach, w sklepach - podchodzili do nas i mówili: „Hej, to wy jesteście tymi muzykami z YouTube!”. To było surrealistyczne. Mieliśmy poczucie, że odnieśliśmy sukces, ale prawda była taka, że właściwie nie zrobiliśmy jeszcze kariery.
"Wierzę, że kiedy jesteś gotowy zaryzykować wszystko i wkładasz w to pracę i zaangażowanie, coś musi wrócić. Nie sądzę, żebyś skończył z niczym."
...Chwileczkę: „...odnieśliśmy sukces, ale właściwie nie zrobiliśmy kariery”?
Nie mieliśmy koncertów! To był początek internetowego fenomenu, ale byliśmy tam od samego początku - pierwsi muzycy klasyczni, którzy stali się wirusowi. Dziś można dobrze żyć z odnoszenia sukcesów w internecie. Ale prawdopodobnie jestem już za stary i jest na to za późno.
Ale tobie się udało. W samą porę! Jakiej rady udzieliłbyś młodym muzykom, którzy dopiero zaczynają swoją karierę?
Mój przyjaciel zawsze lubił powtarzać: „Uważaj, czego sobie życzysz, bo możesz to dostać”. Nigdy tak naprawdę nie zrozumiałem tego jako młody dorosły. Musisz mieć bardzo jasny pomysł na to, czego pragniesz i jak planujesz to osiągnąć. Ten plan musi być dobrze przemyślany. Ale trzeba też być w stanie odpuścić i być całkowicie elastycznym. W każdej chwili musisz być gotowy, aby odrzucić swój starannie opracowany plan i przejść do, jak by to powiedzieć, nowego „planu A”.
Nigdy nie powinieneś spoglądać wstecz i narzekać: „Ale poświęciłem tyle czasu i energii na ten plan!”. Nigdy nie możesz być pewny, gdzie wyląduje twoje szczęście, a bardzo często nie tam, gdzie się tego spodziewałeś. Jeśli idziesz na poszukiwanie złota tam, gdzie wszyscy inni na nie polują, szanse na jego znalezienie są znacznie mniejsze.
"Jeśli idziesz na poszukiwanie złota tam, gdzie wszyscy inni na nie polują, szanse na jego znalezienie są znacznie mniejsze."
...To szczęście. Prawdziwe szczęście [śmiech]... Pewnie sam otrzymałeś wiele dobrych rad, prawda?
Oczywiście! Ale nauczyłem się jednej rzeczy: Nigdy nie słuchaj hałasu. Ludzie uwielbiają hałasować. Mówią różne rzeczy. Często dlatego, że chcą cię zadowolić lub sami dobrze wyglądać. Mówią miłe rzeczy, oferują obietnice. Musisz słuchać tych, którzy mają bardzo małe uszy. W moim własnym życiu powiedziałbym, że ze wszystkich ludzi, którzy powiedzieli mi: „O mój Boże, jesteś taki fantastyczny, musimy zrobić to, musimy zrobić tamto” - prawie żaden z nich nie spełnił swoich obietnic.
„Nigdy nie słuchaj hałasu. Ludzie uwielbiają hałasować”.
Dla przypomnienia, po raz pierwszy pracowaliśmy razem w 2001 roku przy nagraniu „Fantasies & Delusions” w Sali Mozarta w wiedeńskim Konzerthaus. Utwory skomponował Billy Joel, a producentem był Steven Epstein. Poziom interpretacji, jakość nagrania i fortepianu w niczym nie ustępowały nagraniom Brendela. Samo moje ostatnie zdanie prawdopodobnie wywoła teraz oburzenie wśród purystów muzyki klasycznej - i potrząsanie głowami, gdy wspomnę, że Twoja płyta osiągnęła numer 1 na liście Billboard Classical Album Charts w tym czasie i pozostała na liście przez 60 tygodni.
Czy branża muzyki klasycznej jest zbyt elitarna, by osiągać naprawdę duże sukcesy?
Cóż, nie wiem, czy rzeczywiście jest zbyt elitarny, by osiągać wielkie sukcesy, ale z pewnością fakt, że świat muzyki klasycznej uwielbia być elitarny, jest największą trucizną, jaką może sobie zaaplikować. Kiedy mówię „świat muzyki klasycznej”, mam na myśli wszystkich zaangażowanych w scenę muzyki klasycznej. Nie wyłączyłbym z tego ani jednej osoby. A kiedy mówię „osoba”, nie mam na myśli jednostek - jest oczywiście wiele wspaniałych jednostek - ale mam na myśli dosłownie każdą część, która składa się na cały świat muzyki klasycznej: dyrektor artystyczny, promotor, dyrektor orkiestry, krytyk muzyczny, konserwatorium, student, nauczyciel, wykonawca, technik fortepianu, sprzedawca skrzypiec, publiczność, spiker radiowy, graficy plakatów i broszur programowych, twórcy filmów dokumentalnych... wszyscy oni są odpowiedzialni za przekształcenie muzyki klasycznej w elitarny, zagrożony gatunek.
Wszyscy zaangażowani w świat muzyki klasycznej prosperują w tym elitaryzmie. Będą mną pogardzać za to, co powiem, ale chciałbym zakwestionować ich motywy. Ponieważ nie wierzę, że wykonują swoją pracę z miłości do muzyki. Po prostu tego nie czuję. Elitarysta nie może robić tego z miłości. Elitaryści z definicji alienują 99% miłośników muzyki klasycznej.
"Elitarysta nie może robić tego z miłości. Elitaryści z definicji alienują 99% miłośników muzyki klasycznej."
Pierwsze miejsce na liście przebojów Billboard Classical Album Charts i łącznie 60 tygodni na listach przebojów: „FANTASIES & DELUSIONS” Billy'ego Joela w wykonaniu Hyung-ki Joo.
Myślimy, że jesteśmy tacy ważni - ponieważ gramy Beethovena, ponieważ gramy Bacha, ponieważ poszliśmy do Juilliarda, ponieważ jesteśmy dyrektorem artystycznym znanej sali muzycznej, ponieważ jesteśmy głównym krytykiem w The New York Times. Myślimy, że to czyni nas wyjątkowymi ludźmi. Ale absolutnie tak nie jest. To wcale nie czyni nas wyjątkowymi. Myślę, że świat muzyki klasycznej strzela sobie w stopę. Mamy teraz do czynienia z salami koncertowymi, które nie są pełne. To bardzo wyraźnie widać. Jednym z głównych powodów jest to, że żyjemy w bańce elitaryzmu, myśląc, że jesteśmy lepsi od reszty. Nawet jako muzycy myślimy, że jesteśmy lepsi od innych muzyków.
"Jeśli ubierzesz muzykę klasyczną w sposób, który sprawia, że przypomina ona pogrzeb lub jakąś elitarną ceremonię rytualną, to oczywiście 14-latek nie będzie chciał wejść do sali koncertowej."
Myślimy, że jesteśmy lepsi od muzyków jazzowych, rockowych, heavy metalowych czy rapowych. Dyskryminujemy ich i wywyższamy się. Jak więc możemy oczekiwać, że ludzie nas pokochają? Tworzymy aurę nietykalności. Jeśli ubierzesz muzykę klasyczną w sposób, który sprawia, że przypomina ona pogrzeb lub jakąś elitarną ceremonię rytualną, to oczywiście 14-latek nie będzie chciał wejść do sali koncertowej.
Pamiętasz jeszcze, jak to było, kiedy byłeś młody i wkraczałeś w ten elitarny świat?
Kiedy miałem 13, 14 lat, często chodziłem na koncerty i czułem się jak osoba, która najbardziej kocha muzykę klasyczną. Nadal tak uważam. Ale kiedy siedziałem na koncercie, chciałem jak najszybciej wyjść. Istniała rozbieżność między tą niesamowitą muzyką, skomponowaną przez wielkiego geniusza, muzyką pełną pasji i radości, pełną emocji, a atmosferą panującą w sali, która od wykonawców po publiczność była tak snobistyczna i przypominała pogrzebową ceremonię, że nie mogłem znaleźć dostępu do tej radości z doświadczania muzyki. I pomyślałem, że chcę wyjść. Ale co to znaczy, skoro to ja kocham muzykę klasyczną bardziej niż ktokolwiek inny na świecie, a mimo to chcę odejść? ...
...Co to więc znaczy?
Houston, mamy problem!
Kiedy muzyka klasyczna jest wykorzystywana w filmach lub grach wideo, widać, że szeroka publiczność ją kocha. Nie zrozumcie mnie źle. Nie twierdzę, że musimy ją upraszczać lub obniżać jej jakość. Wręcz przeciwnie, jakość musi być zawsze na najwyższym możliwym poziomie. Uważam, że nawet widzowie, którzy nie są zaznajomieni z muzyką klasyczną, podświadomie wyczuwają, czy jest ona wysokiej jakości, czy nie.
Być może nie potrafisz tego dokładnie nazwać i wyjaśnić dlaczego. Ale myślę, że wszyscy czujemy, kiedy ktoś nas trochę okłamuje lub podaje nam coś nieco gorszego. Jakość jest więc bardzo ważna. Przede wszystkim sedno musi składać się z jakości. Dodanie przypraw do zupy nie jest rozwiązaniem pozwalającym przygotować smaczną zupę. Ale wtedy nie trzeba podawać zupy w białych rękawiczkach. Musimy pożegnać się z białymi rękawiczkami.
Dodanie przypraw do zupy nie jest rozwiązaniem pozwalającym przygotować smaczną zupę. Ale wtedy nie trzeba podawać zupy w białych rękawiczkach.
Czy możesz wyjaśnić, dlaczego muzyka dzieli się na muzykę „U” i „E”?
Cóż, w języku niemieckim rozróżnia się „U” oznaczające muzykę rozrywkową i „E” oznaczające muzykę poważną. Jako duet Igudesman & Joo zawsze żartowaliśmy, że „U” oznacza „Unterhaltung” (rozrywka), a „E” – „Entertainment” (rozrywka) [śmiech].
Osobiście uważam, że takie rozróżnienie jest szkodliwe i bezsensowne dla muzyki. Uważam, że na świecie jest zbyt wiele kategoryzacji, klasyfikacji i czarno-białego myślenia – a stosowanie tego w muzyce jest po prostu hańbą. Mozart napisał „Requiem" i kanony skatologiczne, jeden po łacinie o śmierci, drugi o „robieniu kupy”. Ale kiedy pisał o „robieniu kupy”, nie był gorszym kompozytorem. Był tym samym Mozartem. Napisał te kanony z takim samym nastawieniem i geniuszem, jakim się charakteryzował. Nie powiedział: „Teraz napiszę piosenkę o kupie”, więc obniżę jakość, ponieważ jest to teraz muzyka rozrywkowa dla mas.
Czy „biznes muzyki klasycznej” jest w ogóle jeszcze aktualny?
Myślę, że niektóre części biznesu muzyki klasycznej próbują nadążać za duchem czasu. Nie mogę mówić z absolutną pewnością. Mogę tylko powiedzieć, że takie jest moje ogólne odczucie, oparte na tym, co widziałem. Nadal mam wrażenie, że roczny program większości sal koncertowych jest czymś w rodzaju „kopiuj-wklej”. Można by po prostu zdjąć okładkę broszury sezonowej i nałożyć ją na inną, a w zasadzie to by było to samo. Artyści są wciąż ci sami; żadna instytucja nie jest gotowa wspierać młodych artystów, podejmować ryzyka w przypadku artystów, którzy może nie są Anne-Sophie Mutter, ale mają coś ciekawego do powiedzenia. Programy są prawie takie same.
Ale dlaczego tak jest?
Myślę, że częściowo wynika to z braku wyobraźni, ciekawości i wiedzy samych artystów. Ale z drugiej strony, żeby być uczciwym, wynika to również z braku wyobraźni i odwagi osób odpowiedzialnych za tworzenie programów. To oni zazwyczaj mają prawo decydować.
Powszechnie wiadomo, że wiele orkiestr, organizatorów lub sal koncertowych, nawet jeśli lubią danego artystę, nie pozwala mu zagrać koncertu, który nie jest uznawany za sukces. A nawet jeśli organizator chciałby to zrobić, następnym argumentem jest: „Nasza publiczność nie przyjdzie”. Ale trzeba wychowywać swoją publiczność, trzeba dać jej szansę. Nawet w naszej małej elitarnej niszy nie możemy zawsze grać tych samych utworów.
"Trzeba wychowywać swoją publiczność, trzeba dać jej szansę. Nawet w naszej małej elitarnej niszy nie możemy zawsze grać tych samych utworów."
Od wielu lat wraz ze swoim kolegą Alekseyem Igudesmanem współpracujecie w swoich programach z wieloma światowymi gwiazdami muzyki pop i klasycznej, a także z osobistościami Hollywood. Mylę się, czy mam rację, twierdząc, że obaj jesteście katalizatorami, na których czekało wielu muzyków klasycznych, aby wreszcie mogli wystąpić na scenie w sposób młody i dynamiczny, swobodny i wyzwolony?
[śmiech] Myślę, że ważnym powodem, dla którego wielu z tych tak zwanych „poważnych artystów klasycznych” bierze udział w naszych skeczach, jest to, że w głębi serca wszyscy jesteśmy dziećmi. Straciliśmy kontakt z naszym dziecięcym „ja”. W pewnym momencie dorośliśmy. Traktujemy siebie zbyt poważnie. Ale w nas nadal tkwi dziecko. A kiedy współpracujemy z orkiestrami symfonicznymi lub artystami takimi jak Emanuel Ax czy Gidon Kremer, dajemy im pozwolenie na bycie dziećmi, podejmowanie ryzyka i na zabawę, tak jak robią to dzieci.
Pozwolenie na bycie dzieckiem, podejmowanie ryzyka i na zabawę: Hyung-ki Joo i Deutsche Kammerphilharmonie Bremen
Co sprawia, że praca z orkiestrą jest dla Pana tak wyjątkowa?
Ciekawą rzeczą we współpracy z orkiestrami jest to, że działają one w ramach określonej struktury, określonego harmonogramu. Mają swoje pulpity, dyrygenta i wiele z tego, co robią, sprowadza się do „przyjmowania poleceń”. Nie traktuje się ich tak naprawdę jak indywidua. Nie podoba mi się to. Muzykom orkiestrowym często okazuje się brak szacunku. Być może nazwa orkiestry budzi pewien szacunek i ma pewną wartość, ale sami muzycy już niekoniecznie.
"Muzykom orkiestrowym często okazuje się brak szacunku."
Uważam to za wielką szkodę. Bo jeśli się to przeoczy, traci się szansę, by postrzegać tych ludzi jako indywidualności. A oni są indywidualnościami – każdy ma swoje imię, swoją historię, uczucia. Spotykają się i znajdują sposób, by pracować jako zbiorowość. I za to należy ich cenić.
Jeśli następnego wieczoru po koncercie udajesz się na „poważny” występ - czy w swoim wewnętrznym nastawieniu również zmieniasz się w „normalnego” pianistę klasycznego?
Nie zmieniam swojego nastawienia! I to jest analogia do tego, co powiedziałem wcześniej o Mozarcie, piszącym różne rodzaje utworów. Aby przekazać przesłanie kompozytora, musisz uzyskać odpowiedni czas, musisz uzyskać właściwe uczucie oddechu. Jeśli więc utwór jest zabawny, musi być punktowany i dostarczany w określonym czasie, aby publiczność mogła odebrać żart i mieć czas na reakcję. A jeśli muzyka jest refleksyjna lub bolesna, musisz być w niej całkowicie zanurzony. Ale poziom zaangażowania i precyzji intencji jest taki sam.
Jeśli gram temat Jamesa Bonda, zagram go z taką samą powagą jak Beethovena op. 111 – napięcia harmoniczne, dysonanse, zawieszenia, kreacje zaskoczenia są takie same!
Ile lekkości „Hyung-ki Joo, the comedian” pozostaje niezmienione na scenie podczas koncertu fortepianowego Ravela?
Myślę, że we wszystkim powinno być dużo lekkości. Jeśli coś jest zbyt ciężkie, to naprawdę trudno to przyjąć, a jeszcze trudniej strawić. Kiedy słuchasz Dalajlamy mówiącego o głębokich, duchowych i potężnych tematach - robi to z uśmiechem.
Robi to ze śmiechem i lekkością. Śmiejąc się i uśmiechając z takim lekkim podejściem - czy to sprawia, że jego przesłanie ma mniejszą wagę? Wcale tak nie uważam! Jeśli już, to sprawia, że jego przesłanie jest bardziej przystępne i ma jeszcze większą wagę.
"Jeśli coś jest zbyt ciężkie, to naprawdę trudno to przyjąć, a jeszcze trudniej strawić."
Bernstein, w niektórych ze swoich najpoważniejszych wykładów - mówiąc o rzeczach takich jak śmierć, zniszczenie i tak dalej - zawsze robił to z pewną lekkością. Wiedziałeś, że w każdej chwili może się uśmiechnąć lub zażartować. We wszystkim, co mówił, było ciepło. Nie sądzę, że chodzi o komedię kontra dramat. Chodzi o to, czy za przesłaniem, które chcesz przekazać, kryje się ciepło, życzliwość i radość. To jest klucz. Radość i życzliwość niosą światło. Światło jest przeciwieństwem ciemności, a także przeciwieństwem ciężkości. Otrzymujemy miłość i wiadomości o wiele łatwiej z lekkością niż z ciemnością i ciężkością.
Jak myślisz, dlaczego kompozytorzy muzyki klasycznej są często przedstawiani jako ciężcy i oderwani od życia? Jeśli myślimy tylko o Haydnie i Mozarcie - musieli być przezabawni! Czy może po prostu mieli inny rodzaj humoru, którego dziś już nie rozpoznajemy?
Jestem pewien, że to nasza błędna interpretacja. W świecie muzyki klasycznej zawsze byli żartownisie, a w świecie muzyki współczesnej nadal jest ich mnóstwo. Ludzie robią sobie nawzajem różne żarty. Wszystko sprowadza się ponownie do kwestii wizerunku - idei, że muzyka musi być poważna, w przeciwnym razie nie może być traktowana poważnie. Myślę, że właśnie dlatego kompozytorzy są często przedstawiani jako dramatyczni i poważni.
Ale prawda jest taka, że Liszt był gwiazdą rocka! Debussy i Satie byli zabawnymi i dziwacznymi postaciami, a nawet Strawiński miał nikczemne poczucie humoru. Ci faceci spędzali razem czas, dobrze się bawili. Słychać to w ich muzyce. A kiedy czytasz pisma Debussy'ego, zdajesz sobie sprawę, jak wiele miał poczucia humoru.
„Prawda jest taka, że Liszt był gwiazdą rocka! Debussy i Satie byli zabawnymi i dziwacznymi postaciami, a nawet Strawiński miał nikczemne poczucie humoru."
Pamiętam wizytę w domu Ravela - nigdy tego nie zapomnę. Cierpiał na bezsenność, więc często musiał spać w ciągu dnia. Aby zablokować światło słoneczne, zbudował okiennice w oknach. Ale ponieważ był takim marzycielem, takim fantastą, wyrzeźbił małe gwiazdki w drewnie okiennic, aby stworzyć iluzję gwiaździstej nocy.
Wszyscy ci kompozytorzy... Nie wiem, czy kiedykolwiek byli naprawdę pozbawieni kontaktu z życiem. Beethoven miał różnego rodzaju problemy zdrowotne, a czy kiedykolwiek miał odpowiednią romantyczną partnerkę? Chodzi mi o to, że byli ludźmi. Zostali wyniesieni tak wysoko, być może zbyt wysoko, dla ich własnego dobra. Postawiliśmy ich na piedestale ze względu na to, jak ich muzyka nas porusza, ze względu na to, jak genialna jest ich muzyka. Powinniśmy jednak pamiętać, że byli tylko ludźmi - okej, ze specjalnymi zdolnościami, ale wciąż ludźmi.
Koniec części 1
Tutaj można znaleźć część 2